Tym razem inna opowieść, obrazująca wyobraźnię cygańską.
Skąd się wzięty pchły
Wędrowali po świecie – Brud i Niedbałość. Była to bardzo zakochana para, bardzo się sobie podobali nawzajem. Bo jak mogli sobie nie przypaść do serca, jeśli on był brudny i niechlujny, a ona niedbała i leniwa?
Wyruszyli razem na wędrówkę, kiedy wypędzono ich z pewnego wielkiego miasta. Wędrowali, nie rozstając się ani na chwilę i nie zatrzymując się nigdzie, bo wszyscy – ludzie, a nawet zwierzęta – przepędzali ich od siebie jak najdalej. Po długiej włóczędze Brud i Niedbałość przybyli do kraju, w którym zawsze świeciło słońce, a
ludzie – bez wielkiego trudu i nie pracując ciężko – mogli żyć syto i szczęśliwie.
– Tutaj będzie nam dobrze! – powiedział Brud. – Powinniśmy tu zostać. Co myślisz o tym,
moja najdroższa?
– Niech i tak będzie – zabełkotała Niedbałość i ziewnęła szeroko na powitanie.
Kogo to witała tak dziwacznie? Swoją starą ciotkę Nudę która właśnie w tej chwili przybyła także do słonecznego kraju.
Ucieszyli się wszyscy troje z tego spotkania, bo i Brudowi, i leniwej Niedbałości raźniej
jest i milej, kiedy im Nuda towarzyszy. Zagospodarowali się szybko na nowym miejscu. Brud
naznosił znad rzeki mułu, wytarzał się w nim i dobrze mu z tym było. Niedbałość postrzępiła
sobie ubranie do cna i dobrze jej z tym było, bo w kraju tym nie bywało chłodów. Nuda wylegiwała się na ziemi i ziewała od ucha do ucha i od brody aż do oczu – tak że łykała spore
ptaszki, które wpadały jej do gęby w czasie tego ziewania. Brudstawał się z każdym dniem
grubszy i wkrótce wyglądał jak wielki połeć usmolonego i okopconego boczku.
Tylko Niedbałość nie utyła wcale i była chuda jak wprzódy. Zwierzyła się ze swoich zmartwień ciotce
Nudzie, a ta rzekła jej na to:
– Mam ja dobrą myśl! Świetna będzie z was para! Kochacie się, pobierzcie się więc, a na
pewno będziecie szczęśliwi. Ty obrośniesz brudem i przez to staniesz się tłusta. A Brud nauczy się od ciebie jeszcze większego lenistwa i niedbałości.
Jak poradziła Nuda, tak uczynili.
Nad brzegiem małego bajorka odbyło się wesele. Młoda
para wytarzała się w błocie, a potem cała trójka zasiadła do weselnej uczty. Jedli pijawki, psie
grzybki, a potem – zdechłego psa; popijali zaś gęstą wodą z bajorka. Po uczcie zaczął się
koncert. Muzykantami były rechoczące żaby. Zamiast tańczyć – Brud, Niedbałość i Nuda
czochrali się o korę drzew, rosnących na brzegu bajorka, a zamiast śpiewać – ziewali wielce
uszczęśliwieni.
Odtąd bardzo wesoło żyło się młodym.
Niedbałość wkrótce stała się tak samo brudna i tłusta, jak jej mąż Brud, i dawne jej zmartwienia znikły.
Minął rok i ciotka Nuda przygotowała wszystko na chrzciny, bo właśnie Niedbałość miała
zostać matką.
Przyszedł oczekiwany dzień i Niedbałość urodziła malutką, czarną pchłę, która od razu zaczęła skakać i kąsać. Najpierw pogryzła swoją rodzoną matkę, i choć Niedbałość nigdy o nic
nie dbała, teraz musiała się ciągle drapać i drapać: tak ją swędziała skóra od ukąszeń córeczki-pchły! Nie minął jeszcze miesiąc, a już Niedbałość została babką i prababką, a Brud –
dziadkiem i pradziadkiem, bo ich córeczka miała już wiele dzieci i wnucząt.
Coraz więcej pcheł było w kraju wiecznego słońca. Ludzie zaczęli drapać się i przeklinać
przybyszów, którzy zapchlili wszystko dokoła.
Pewnego dnia gromada mieszkańców słonecznego kraju zebrała się w pobliżu siedziby
Brudu, Niedbałości i Nudy i uchwaliła, że trzeba wygnać za granicę nieproszonych gości.
Ludzie pochwycili kije i przegonili ich daleko.
Ale pchły zostały i nie dały się tak łatwo przepędzić. Były malutkie i mogły niezauważone
schować się byle gdzie. Trzeba je było chwytać jedną po drugiej i zabijać. Ale zanim zdołano
zabić dziesięć, rodziło się sto nowych pcheł. Te były już ostrożniejsze i ukrywały się w sierści
psów, w szparach podłogi i w śmieciach, które Brud zostawił po sobie. Gryzły jeszcze ludzi
od czasu do czasu, ale czuły się nieswojo, bo bardzo nie lubiły czystości.
Tymczasem Brud, Niedbałość i Nuda powędrowały w świat i do dzisiaj wędrują. A wszędzie tam, którędy przechodzą, pchły nie muszą się ukrywać w niedostępnych zakamarkach,
ale gryzą ludzi, gdzie się da, i wcale się nie boją drapania.
Jerzy Ficowski, Gałązka z Drzewa Słońca
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz